środa, 11 września 2013

Dorosłe dziecko

Wyrosłam. Założyłam Rodzinę. Ba, nawet zdążyłam ją stracić. Wychowuję dzieci. A jednak gdy przychodzi moja Mama z problemami dorosłej kobiety bronię się i chcę być dzieckiem, nadal dzieckiem mojej Mamy, dzieckiem, którym chyba za bardzo nie byłam bo byłam koleżanką... gubię się
i dziś smutno mi jak dziecku małemu, że Rodzice nie są idealni, że brak miłości, że rozłam, że nie wiadomo gdzie zajdą i kiedy
a gdy córka moja zapatrzona w dziewczynę swego Taty mi o niej opowiada przytaczając anegdotki z ich związku, które opowiedział jej On mój smutek się pogłębia i nie wiem już kogo bardziej mi żal... jej małej, co staje się koleżanką Taty czy mnie... mnie teraz, nieustająco nie pogodzonej z odrzuceniem i zdradą czy mnie małej powierniczki mamy
Smutno
może po prostu czuć jak smutno i zbyt wiele nie myśleć?

niedziela, 28 kwietnia 2013

Pętla

Wróciła mi muzyka sprzed 10-12 lat. Słucham i znów współbrzmi z duszą.

Odgrzebałam po raz n-ty pamiętnik z podstawówki i liceum. Czytam i znów pytania te same.

Jakie to dziwne. Czy w ogóle się nie zmieniam? Jaki sens ma moje istnienie, jeśli strony pożółkłe już nasiąknięte są strachem, z którym sobie nie radzę a dziś nadal czuję strach? Dokąd idę?

sobota, 27 kwietnia 2013

Pomilczmy w tej ciszy

Pomilczmy w tej ciszy
w ciszy
...

Naprawdę nie dzieje się nic

Zawieszona pomiędzy smutkiem a wzruszeniem
pomiędzy codziennością a potrzebą planowania przyszłości
pomiędzy lękiem a ufnością

Nie wiem trochę jak wszystko w sobie pomieścić
jak nie popadać w skrajności
jak być Człowiekiem

zmagam się z moją nerwicą, neurotycznością, przewrażliwieniem, poczuciem braku skóry,
rozdarta między głodem miłości i pragnieniem obecności a panicznym lękiem przed nimi
taka jakaś nieadekwatna, nieprzystosowana, niedowartościowana
nie-nie wiadomo co jeszcze

Jest ból, którego nie da się przekazać, wypowiedzieć, opisać, nawet się go nie da wyśpiewać, wykrzyczeć ani wypłakać

Trochę go zawrę w słowach, trochę inni go już zawarli w piosenkach, w muzyce co za serce chwyta, troche namaluję a trochę przemilczę

Pali duszę

ale tak naprawdę to nie dzieje i nie stanie się nic


piątek, 1 lutego 2013

Alternatywne światy

Mam świat za oknem, w jakim żyją konkretni ludzie / widzę jak idą ulicami, stoją domy, pędzą ulicami autobusy, pada dziś deszcz, zachmurzenie duże i 3 stopni celsjusza...

to jest rzeczywistość?

Mam też świat w mojej głowie. Jeden? Dwa? Więcej?

W nocy pomyślałam o dwóch głównie.

Jeden jest czarny, zły. Pełzają w nim węże, jestem niepotrzebna i przestraszona, nie mam miejsca nigdzie, uciekam z kąta w kąt. Ludzie z tego świata mnie nie zauważają, mają wiele swoich spraw, pogubieni biegną. Ten świat napawa mnie lękiem i poczuciem beznadziei i bezsensu... czasem poczuciem ogromnego osamotnienia

Jest też drugi. Romantyczny. Żyją w nim wróżki, które z Kopciuszków czynią królewny. Historie kończą się happy endami. Wzdycham w nim do książąt na białych rumakach. Choć wątek trudnu się w nim pojawia jest zdecydwanie przyćmiony spektakularnymi szczęśliwymi zakończeniami, gdzie dobro zawsze zwycięża, miłość rozlewa sie wokół, ludzie mają błyszczące, jasne spojrzenia. W tym świecie mogę mieć życzenie, bym miała moje miejsce. To sen na jawie. Zdarza mi się wszystko czego bym pragnęła... tyle, że ten świat to bajka i ułuda i świadomość tego, że go wymyśliłam, że wymyślam go od dziecka, sprawia że jest jak narkotyk, który pozwala na chwilkę zapomnieć o bólu egzystencji a równocześnie czyni powroty do rzeczywistości bardziej nieznośnymi i świat zza okna odbija w krzywym zwierciadle.

Jestem rozdarta między dwoma fikcyjnymi światami w mojej głowie. Ich istnienie rodzi ból. Zmaganie się z nim go potęguje. O ironio losu! Jakież płatasz mi figle nieznośne.

Gdy próbuję uwolnić się od głowy i nie żyć w sworzonych przez nią światach tracę wszelkie punkty odniesienia. Staję u wrót nieznanego.

Co jest zatem prawdziwe?
Być tu i teraz? Rzadko mi się udaje.

Stół przy którym siedzę. Krzesło na którym siedzę. Klawiatura w którą stukam. Obok stoi kolorowa choinka choć Boże Narodzenie dawno za nami. Krople dzwonią w parapet. Dobiega szum ulicy z dala. Jest mi zimno. Bolą mnie dziś kolana i krzyż. Kobiecość rozlewa się czerwienią i gdzieś pojawia się świadomość, że brak hormonów zmienia postrzeganie.

Dopóki jestem tu, w domu, w pokoju i nie spotykam innych istot mego gatunku potrafię stworzyć sobie punkty odniesienia. Gdy wyjdę, rzeczywistość się komplikuje i zaczynam się gubić między światami... tym zza mojej szyby, tymi w głowie mojej i tymi w głowach innych.

Gdybym pozbawiona była przywileju jakim z pewnością (?) jest myślenie jakże proste byłoby moje życie.

czwartek, 31 stycznia 2013

Ostatnie spotkanie?

Jakże to żegnać kogoś bez pożegnania?

Żegnać gdy On nie wie, że Go żegnam...

a jednak nie da się inaczej
brak słów
brak sił
brak miejsca
brak czasu

to takie niestosowne
bo zbyt bliskie

On ucieka, a we mnie nie ma miejsca na uciekanie
na gonienie nie ma miejsca
na czekanie nie ma miejsca
na nic nierobienie nie ma miejsca

Świadomość własnych potrzeb mnie zaskoczyła i ... zdradziła
bo gdyby nie ona, to może nie byłoby tego pożegnania

Smutno znów. Nie umiem się żegnać i nie lubię się żegnać
cóż, gdy przychodzi pora żegnania?


środa, 23 stycznia 2013

Szkoła... życia?

Dziś bal przebierańcow u dziewczyn w szkole. Szykowałyśmy się od tygodnia. Stroje wyszły piękne. Dziewczyny wstały rano bez marudzenia. Czesanie... malowanie... przebieranie... radość

Radość dopóki nie dotrłyśmy do szkoły i nie okazało się, że W. miała przynieść strój w torbie i przebierać się z dziećmi o 10. Nie byłam na zebraniu rodziców a ex potraktował informację jako naturalną i mi nie przekazał. Żadne dziecko sie nie przebrało tylko ona. Stresss. Łzy w oczach i rozdygotana broda.
We mnie też wszystko płacze. Tak strasznie mi głupio, że to miało być dla Niej radością przerodziło się w coś zupełnie odwrotnego, że to, że wyglądała ślicznie i od wielu to usłyszała na korytarzu przestało tak szybko być źródłem przyjemności, bo Ona czuła się bardzo źle. Skurczyła się w oczach.

Dzielnie to poniosła. Ciekawe jak skończy się Jej ten dzień.

Ja siedzę i płaczę i nie rozumiem siebie dlaczego tak bardzo mocno mnie to dotyka i boli

Przykro mi, że to ja ją w to wpakowałam

niedziela, 20 stycznia 2013

Na bezrobociu

Życie bezrobotnego jest pełen obowiązków. Po zeszłotygodniowej wizycie, którem celem było zaistnienie w rejestrach urzędu, jutro kolejna, której cel nie jest dokładnie zdefiniowany...

Niby życie bezrobotnego powinno być pozbawione trosk, a ja nadal borykam się z gulą w żołądku, która jakoś magicznie rośnie w niedzielę popołudniu by wieczorem ściskać już za gardło... właśnie sobie uświadamiam, że szczęka mnie boli od zaciskania zebów...

zupełnie tego nie pojmuję

czyżby odzywał się we mnie pies pawłowa?


sobota, 19 stycznia 2013

Lęk

Odkrycie, że wlasny umysł mnie niszczy jest dość przerażające, a może zwyczajnie smutne.

Wyszlam na spacer. Zima. śnieg skrzy się w świetle latarni. Cisza.
Dotąd taki obraz napełniał mnie uniesieniem. Szłam a serce we mnie rosło.

Wyszłam na spacer po całym dniu zmagania się ze sobą sądząc, że udzieli mi się magia, odżyje dzieciak, który buzię rozdziawia i czuje przyjemne łaskotanie w okolicy serca bo świat się mieni jak zaczarowany, jak z baśni.

Tymczasem dziś bliżej mi do Kaja z odłamkiem lustra w oku.
Im dalej szłam, tym mniej widziałam. Pustka.

W końcu coraz bardziej narastał niepokój, bliżej nieokreślony lęk leżący kamieniem coraz cięższym na piersi. Zeszłam na łąki. Bajkowo. A mi braknie tchu. Muszę się zatrzymywać by się nie udusić. Wokół pokój, świat śpi sobie pod białą kołderką, niebo trochę szare, trochę żółto złociste od świateł miasta. We mnie wojna. Pulsująca skroń, rozbiegany wokół wzrok, odwracam się co chwile by upewnić się, że nikt za mną nie stoi. Mój własny cień mnie prześladuje. Moje czarne myśli.

Wzięłam śnieg w dłonie. Ból je przeszył, ale duszy jakby nieco lżej.

Odcisnęłam ślady dłoni na białej ziemi. Napawam się przeszywającym kości zimnem.

Klęknęłam. Klęcząc brnę w zaspę. Padam na brzuch, czołgam się a potem klęcząc zagarniam ramionami śnieg i wyrzucam w góre by spadał na twarz przywracając mnie rzeczywistości. Znów się czołgam. Byle dalej, byle do przodu... to alegoria mojego życia, ostatnich dni, tygodni, miesięcy... nie idę...

Kiedyś z dumnie podniesioną głową, potem przygarbiona ze wzrokiem w ziemi coraz bliżej niej i bliżej... szoruję brzuchem po śniegu.

W końcu wstałam. Lęk jakby nieco osłabł, wrócił do właściwych rozmiarów. Wracam do domu. Za chwilę jednak znów dławi. Jest i nie pozwala czuć nic innego. Szczęście, że coraz bardziej doskwiera mi chłód. Przyspieszam.

Dom. Ciepła herbata. Choinka kolorowa i szpoka u jej stóp.

Tęsknię za dziecięcym zachwytem moim, za nadzieją, za wiarą, która widzi sens a nie go odbiera.

Powrót?

Znów mi źle bardziej niż przeciętnie na co dzień. Nie wiem z kim i jak o tym rozmawiać. Chciałabym. Bardzo. Jednocześnie stawiam przeszkody zanim jeszcze dobrze sformułuję czego bym potrzebowała od tej osoby. Jedni mają swoje rodziny, inni swoje problemy, choroby, lęki, prace...

i tak buduję w sobie przekonanie, że nie ma czasu ani miejsca na mój ból, wątpliwości, strach

bo przecież może tylko tak histeryzuję, wystarczy poczekać chwilkę, aż mi przejdzie?

jak się ulewa to płacz albo bezsenna noc
jak starcza sił to twórczość, sprzątanie, pranie, zmywanie...

Tylko coraz bardziej dopada myśl, że jestem patologicznym członkiem spoleczeństwa, który nie zarabia na własne utrzymanie i nie ma po temu sił ani pomysłów

a gdyby tak zamiast tego żywy człowiek, który siedzi obok, trzyma za rękę i po niej gładzi, głaszcze po włosach, patrzy w oczy... włóczy się w tym śniegu gdzieś tam ze mną... albo gdzieś wyciąga, przychodzi, nie daję się spławić żadnym moim głupim tekstem tylko po prostu JEST

a po policzkach płyną sobie łzy, aż w końcu jeziorko wyschnie...

Jak to się mówi i pokazuje innym, że tego naprawdę potrzebuję?