piątek, 1 lutego 2013

Alternatywne światy

Mam świat za oknem, w jakim żyją konkretni ludzie / widzę jak idą ulicami, stoją domy, pędzą ulicami autobusy, pada dziś deszcz, zachmurzenie duże i 3 stopni celsjusza...

to jest rzeczywistość?

Mam też świat w mojej głowie. Jeden? Dwa? Więcej?

W nocy pomyślałam o dwóch głównie.

Jeden jest czarny, zły. Pełzają w nim węże, jestem niepotrzebna i przestraszona, nie mam miejsca nigdzie, uciekam z kąta w kąt. Ludzie z tego świata mnie nie zauważają, mają wiele swoich spraw, pogubieni biegną. Ten świat napawa mnie lękiem i poczuciem beznadziei i bezsensu... czasem poczuciem ogromnego osamotnienia

Jest też drugi. Romantyczny. Żyją w nim wróżki, które z Kopciuszków czynią królewny. Historie kończą się happy endami. Wzdycham w nim do książąt na białych rumakach. Choć wątek trudnu się w nim pojawia jest zdecydwanie przyćmiony spektakularnymi szczęśliwymi zakończeniami, gdzie dobro zawsze zwycięża, miłość rozlewa sie wokół, ludzie mają błyszczące, jasne spojrzenia. W tym świecie mogę mieć życzenie, bym miała moje miejsce. To sen na jawie. Zdarza mi się wszystko czego bym pragnęła... tyle, że ten świat to bajka i ułuda i świadomość tego, że go wymyśliłam, że wymyślam go od dziecka, sprawia że jest jak narkotyk, który pozwala na chwilkę zapomnieć o bólu egzystencji a równocześnie czyni powroty do rzeczywistości bardziej nieznośnymi i świat zza okna odbija w krzywym zwierciadle.

Jestem rozdarta między dwoma fikcyjnymi światami w mojej głowie. Ich istnienie rodzi ból. Zmaganie się z nim go potęguje. O ironio losu! Jakież płatasz mi figle nieznośne.

Gdy próbuję uwolnić się od głowy i nie żyć w sworzonych przez nią światach tracę wszelkie punkty odniesienia. Staję u wrót nieznanego.

Co jest zatem prawdziwe?
Być tu i teraz? Rzadko mi się udaje.

Stół przy którym siedzę. Krzesło na którym siedzę. Klawiatura w którą stukam. Obok stoi kolorowa choinka choć Boże Narodzenie dawno za nami. Krople dzwonią w parapet. Dobiega szum ulicy z dala. Jest mi zimno. Bolą mnie dziś kolana i krzyż. Kobiecość rozlewa się czerwienią i gdzieś pojawia się świadomość, że brak hormonów zmienia postrzeganie.

Dopóki jestem tu, w domu, w pokoju i nie spotykam innych istot mego gatunku potrafię stworzyć sobie punkty odniesienia. Gdy wyjdę, rzeczywistość się komplikuje i zaczynam się gubić między światami... tym zza mojej szyby, tymi w głowie mojej i tymi w głowach innych.

Gdybym pozbawiona była przywileju jakim z pewnością (?) jest myślenie jakże proste byłoby moje życie.

1 komentarz:

  1. solidaryzuję się w kwestiach hormonalnych

    co do reszty - myślę że często wpadamy w pułapkę postrzegania świata (czy to tego, czy tamtego) jako czegoś stałego. NIC nie jest stałe. jesteśmy - i my i reszta świata ożywionego - ciągłą zmianą. jak ameby. na poziomie biologicznym jest to bezdyskusyjne, nie wiem ile czasu trzeba by umarły i zostały zastąpione przez nowe wszystkie komórki tworzące organizm, ale to pewnie można łatwo googlnąć. ostatnio pomyślało mi się, że dokładnie tak samo jest z "duszą" - tożsamością, narracją, pamięcią. codziennie umiera i rodzi się na nowo, filtrując przeszłość i przyszłość przez doświadczenie dnia dzisiejszego. więc jeśli jest coś obiektywnego i stałego na tym świecie, to jest to - kamień. et sur cette pierre nous construisons nos eglises.

    czy widoczny jest związek tej myśli z treścią posta nie wiem, ale ja go widzę ;-) nie da się prawdziwie być częścią świata zewnętrznego amputując świat wewnętrzny. to tak jakbyś zabijała kawałek siebie sądząc, że ktoś tego od ciebie wymaga. nie sądzę by tak było. dać tym kawałkom ich czas i miejsce. sprytnie połączyć, nie dzielić i nieustannie tasować czyje na wierzchu. no jakoś w tym kierunku bym kombinowała. Jeśli chcesz, by świat miał dla ciebie miejsce, to nie może się to dziać pod warunkiem, że będziesz inna niż jesteś, bez węży, wróżek i elfów. Bo to nie będzie prawdziwe twoje miejsce wtedy.

    http://www.youtube.com/watch?v=Xg7p3LJZngU

    OdpowiedzUsuń