niedziela, 19 lutego 2017

SERCE

Mam serce, które w swej wrażliwości odpływa między chmury, marzy, błądzi po wyimaginowanych, idealnych światach. Przechwyca uczucia innych, zanurza się w historiach...

Pamiętam z dzieciństwa, jak każdy obejrzany film, każda przeczytana książka wciągały w swój świat, tak, że zupełnie przestawałam istnieć tu i teraz... przechodziłam na drugą stronę lustra, za drzwiami szafy były światy, w których żyłam. Łatwość, z jaką to się działo jest dla mnie wciąż zaskakująca. Świat wyobrażeń mieszał się z rzeczywistością do tego stopnia, że napotkanym w świecie ludziom przydzielałam role z właśnie przeczytanych książek, a zdarzenia interpretowałam w kontekście właśnie obejrzanych filmów.

To sprawiło, że w pewnym momencie właściwie przestałam oglądać filmy... zaczęłam bardzo świadomie tylko w określonych chwilach sięgać po książki, by jednak mieć kontakt z rzeczywistością.

Czy to mechanizm obronny? Sposób na przeżywanie wszystkich marzeń i robienie wszelkich eksperymentów których pragnęłam, ale nigdy nie miałam na nie odwagi?

Z resztą w pewnym momencie filmy i książki zastąpiła moja bujna wyobraźnia. Ileż ja sobie dośpiewuję do tego co faktycznie się wydarza!

Próbowałam zaprzeczać memu sercu, irytował mnie mój idealizm, bujanie w obłokach... próbowałam upchnąć gdzieś, zapomnieć, zagadać, zagłuszyć, przykryć bardziej pożytecznymi działaniami....
Tylko to wszystko sprawia, że może owszem żyłam bardziej w rzeczywistości, lecz konflikt we mnie nadal istniał. Zdarza mi się doświadczyć coraz częściej, że mój dzień toczy się a mnie w nim nie ma. Wykonuję różne czynności, mówię, sprzątam, prowadzę lekcje, przemieszczam się po mieście i czuję narastającą absurdalność tych sytuacji, narastającą frustrację nieadekwatność, bezsens... widzę, przeżywam, że to wszystko dzieje się poza mną. Jakbym była aktorką w napisanym przez kogoś filmie, który w dodatku nie zawsze mi się podoba.

Kiedy udaje mi się słuchać serca ta nieadekwatność niknie... robię to samo, ale w środku czuję jakbym przestała pędzić za czymś wciąż, tylko wreszcie była w tym miejscu, w którym faktycznie jestem i dostrzegała w tej chwili wszelkie bogactwo szczegółów.

Coraz bardziej przeczuwam, że nie o to chodziło, by zaprzeczać swemu sercu, bo jest jakie jest, takie mam, ale żeby głowa dorastała do zadania kierowania nim mądrze, żeby móc działać mądrze.

Bo na razie często jest tak, że może i mam sensowne przemyślenia, które płyną z tegoż serca, tyle że kończy się na pisaniu poematów i bujaniu w obłokach. Dziś postrzegam to jako marnowanie darów. Czuję, że za moim sercem chciałabym podejmować działanie. Trochę wdrażania idealizmu w mój świat nikomu nie zaszkodzi. Tylko teraz trzeba dyscypliny, trzeba odwagi, trzeba wychowania serca, trzeba głowy.

Gadać sama ze sobą. Gdy czasem serce podpowiada czego pragnie a potem natychmiast się z tego wycofuje bo ogarnia je paraliżujący strach przed konsekwencjami... To ja, piękne ideały i trzęsące się portki. Mam życie po to, by dorastać do moich ideałów.

Uspokajać własne serducho, że właściwie nic takiego się nie dzieje i działać.Jakoś koić je w bólu i podskakiwać z nim w radości.

Moje serce jak dzieciak w środku. Potrzeba mu mądrego wychowania. Czas się za nie zabrać. Przestać negować, przestać chcieć mieć inne, przestać udawać, że jest inne... pokochać takie jakie jest i wychowywać.

Zupełnie jak z dzieckiem.



ODWAGI

Jest czas rodzenia i jest czas umierania, jest czas siania i zbierania plonów...
Jest też cierpienie nierozerwalnie związane z miłością.

Mam takie serce, które, gdy dać mu mówić czuje, dostrzega detale i niuanse, jakie trudno bez niego zauważyć. O ile głęboka, szczenięca wręcz, radość z przelotnego uśmiechu, gestu, obrazka są mile widziane, o tyle trudno znieść ból spowodowany podobnym drobiazgiem, złym słowem o kimś, spostrzeżeniem.

Jeśli więc mam takie serce, to ono domaga się zgody na cierpienie i przyjęcie przemijania.

Owszem, mogę się nie godzić, tylko wtedy nie będzie chwil uskrzydlenia z powodu wyrazu czyichś oczu, słowa, dotknienia... albo pragnienie zatrzymania ich na zawsze oberżnie te skrzydła.
Akceptacja przemijania zaś może być wyzwoleniem  w chwilach doświadczania bólu. Przyszedł? Jest na chwilę. Zaraz odpłynie, tak, jak chmury na niebie, stopnieje jak zimowe lody na wiosnę.

Przez całe moje życie walczę z cierpieniem, staję na głowie, by je wyrzucić, zapomnieć, nie wpuścić. Doświadczanie bólu, który pali jak ogień rodzi lęk, że spłonę, przestanę istnieć. Czasem boli tak, że wydaje się, iż ból mnie zabije.

Tymczasem, czyż nie jest tak, że to lęk przed bólem mnie zabija i odbiera wszelką energię i pragnienie życia?




piątek, 17 lutego 2017

Wielki COME BACK?

Wróciła mi potrzeba mówienia, opowiadania o tym, co we mnie.
Może więc wrócę?
Może opowiem znów jakiś kawałek mojej historii?

Przeczytałam trochę postów z 2012 roku i z pewną radością stwierdzam, że są jednak pytania, na które znalazłam odpowiedź. Warto więc je zadawać - taki nasuwa mi się wniosek.

Nie mam pewności, czy pisać będę.
Dziś jednak znów bardzo chciałam, by moje myśli nie trzymały za gardło, nie dusiły, żeby gdzieś zostały wypuszczone. Może właśnie tu?
Zanim siadłam do pisania malowałam... malowałam do upadłego. Potem jeździłam na łyżwach... jeździłam do upadłego.

Nawet, o dziwo, nie mam wielkich wyrzutów sumienia z powodu odłożonych dokumentów, bałaganu na biurku, na stole, nie umytej bardzo zabłoconej podłogi w przedpokoju. Nie, nie czuję się winna. To jakiś nowy spokój, którego dotąd nie znałam. Jedna z odpowiedzi?