Jechałam dziś z dziećmi do domu naszego z działki Rodziców. Spędziliśmy tam cały dzień prawie. Dookoła wiosna, dzieci umorusane, brzuchy pełne i przez chwilę miałam takie niesamowite przeczucie/poczucie? wolności.
Uwielbiam prowadzić samochód. Odkąd pamiętam o tym marzyłam. W koszmarach, gdy coś/ktoś mnie goniło, chciało zabić, zniszczyć zawsze ratowało mnie dosiadanie jakiegoś pojazdu mechanicznego mimo pełnej świadomości braku prawa jazdy. Po latach doszłam do tego, że prowadzenie samochodu kojarzy mi się z niezależnością i panowaniem nad sytuacją: to ja decyduję dokąd, którędy, kiedy i jak szybko dojadę...
A w moim rzeczywistym życiu raczej zawsze mi towarzyszyło poczucie braku sprawczości, braku decyzyjności i zupełnego braku kontroli nad sytuacją i tym, co będzie ze mną. Rodzice decydowali.
W tej jednej sekundzie w samochodzie dzisiaj poczułam wolność a z tym poczuciem ogrom pewności siebie, spokoju...
Może to dziś był taki mój tryumf cichy nad Rodzicami, których od dawna nie odwiedzałam? Przyjechałam o której ja wybrałam. Spóźniłam się z resztą, bo w międzyczasie postanowiłam załatwić jeszcze jedną rzecz, na której mi zależało. Kupiłam kiełbaski i zarządziłam po przyjeździe ognisko. Potem mogłam zdecydować, że teraz już się zbieramy i odjeżdżamy, bo mam samochód (w kontraście do mojego brata, który był zależny od podwózki przez Tatę). A do tego Tata powtórzył mi jeszcze kilka razy w ciągu dnia, że mogę przyjeżdżać kiedy chcę, przytulił nawet... z Mamą jakoś na dystans. To jasno wynika z terapii, gdzie niefajne rzeczy odkrywam w mojej z Nią relacji. Nie wiem czy to te wszystkie drobnostki, czy jeszcze coś (modły do św Judy i Rity? ;) ), ale poczucie wolności było piękne. Aż za nim tęsknię. Szkoda, że trwało tak krótko, a z drugiej strony jest taką małą iskierką nadziei, że potrafię poczuć szczęście nawet jak jestem sama (bez Niego).
Choć idzie oczywiście za tym takie małe ukłucie w sercu - wielkie pragnienie dzielenia się szczęściem z kimś u boku, kto trzyma za rękę (eh, ten mój niepoprawny idealizm).
Może idealizm.
OdpowiedzUsuńJa czasami wręcz mydlę sobie oczy, tak bardzo pragnę idealnych relacji.
Czasami znowu mam wrażenie że byłabym wolna, gdybym uwolniła się o pewnych relacji.
Właśnie, mydlę sobie oczy to dobre określenie. Ja to dotąd nazywałam obcowaniem z moim wyobrażeniem a nie żywym człowiekiem
OdpowiedzUsuń